2.06.2012.
Chłodny poranek, wschodzi słońce a my pakujemy się do busa. Mamy 20 rowerów i jeszcze więcej bagaży. Niektórzy zapomnieli, że nie wyprowadzamy się z domu, ale jedziemy na 6 dni i będziemy spali na campingu. Wyjazd zaplanowaliśmy na godzinę 5.00, ruszyliśmy jednak o 6.49 (tylko dwie godziny opóźnienia! ). Powód - dwie osoby zapomniały paszportu, a do tego w naszej przyczepce zepsuły się światła (podobno jakiś bezpiecznik się spalił), więc musieliśmy go naprawić. Dobrze, że plandekę na rowery pani Marta przywiozła dzień wcześniej. Rodzice dostarczyli pasy, aby nic po drodze nie fruwało i wreszcie ruszyliśmy z Ożarowa Mazowieckiego.
Jedziemy nowo wybudowaną autostradą od Konotopy do Grodziska, bo tylko tutaj jest przejezdna droga. Potem Piotrków, Cieszyn, Brno a dalej już nie wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy… Czechy, Czechy i jeszcze raz Czechy, które zdają się nie mieć końca. Chyba nasz kierowca jest w nich zakochany. Do celu (Camping Oberznell) dojeżdżamy umęczeni po 14 godzinach. Na chwilę daje znać o sobie błędnik – czujemy się, jakbyśmy dopiero co zeszli ze statku. Szybko biegniemy na kolację, bo już jesteśmy spóźnieni. W drodze jednak rzucamy pierwsze spojrzenia na Dunaj, który będzie nam towarzyszył podczas całej wyprawy. Widok zapiera dech w piersiach, ale głodne brzuchy też wyraźnie dają o sobie znać. Sznycel, frytki i sałatka - to podobno nasz „chleb powszedni”, którym będziemy się żywili przez cały tydzień. Po kolacji, ok. 21.45. szybko rozbijamy nasze namioty. Wszyscy dziarsko pracują, oprócz jednej ekipy - P+P+M. Tu trwają zażarte dyskusje nad tym, jak, co i kto ma zrobić. Wreszcie kładziemy się i zasypiamy, myśląc o tym, jak będzie wyglądał następny dzień.
3.06.2012
Budzimy się o wschodzie słońca. Poranna toaleta. Przepływające obok nas ogromne barki i hotele na wodzie tworzą sielski klimat. Jemy lekkie śniadanie, czyli kiełbasę, serek żółty i nutellę, która ma największe wzięcie. Pakujemy bagaże i ruszamy, o zgrozo, nie rowerem, ale dalej tym samym busem do Passau.
Na szlaku rowerowym mijamy wielu cyklistów. My też chcielibyśmy już „kręcić”, ale musimy być jeszcze przez kilkanaście minut cierpliwi.
Wreszcie dojeżdżamy do Passau nazwanego Bawarską Wenecją. Położone na licznych wzgórzach miasto rozdzielone jest trzema wielkimi rzekami – Dunajem, Inn i Ilz, które zbiegają się przy Starym Mieście. Włoscy architekci XVII w nadali miastu śródziemnomorski wygląd. Na północnym brzegu Dunaju i południowym brzegu Inn dominują wzgórza pokryte zielenią. Od północy widzimy twierdzę Oberhaus, zaś na południowym stoku naszym oczom ukazuje się sanktuarium Matki Boskiej Wspomożycielki - Maria Hilf, do którego pod górę z mozołem wjeżdżamy busem. Tam, już bardzo zniecierpliwieni, ściągamy z naszej przyczepy rowery. Ostanie regulacje przerzutek, kierownic i… zjeżdżamy do sanktuarium jakieś 100 metrów.
Wita nas człowiek w białym habicie. To nie pallotyn, ale paulin. O dziwo, mówi po polsku. Eucharystię sprawujemy w pięknym kościele, w którym znajduje się lampa ufundowana przez cesarza Leopolda I z okazji zawarcia związku małżeńskiego w Passau w 1676 r. (wykonana przez augsburskiego złotnika Łukasza Langa). W ramionach krzyża kościoła umieszczone są dwa boczne ołtarze w stylu późnorokokowym z 1774 r. Sygnowane przez Berglera obrazy przedstawiają: Nawiedzenie św. Elżbiety przez Matkę Bożą i Zdjęcie z Krzyża. W nawie głównej podziwiamy barokowe figury św. Franciszka z Asyżu, brata Konrada z Parzham, św. Antonigo z Padwy i św. Jana Nepomucena. W tym sanktuarium modlimy się o udany i bezpieczny rajd.
Z okien klasztoru widać Dunaj, który po połączeniu z rzekami Inn i Ilz ma na dłuższym odcinku trzy kolory: zielony (woda z rzeki Inn - kolor nadaje topniejący u źródła rzeki alpejski śnieg), czarny (woda z rzeki Ilz wypływającej z torfowisk) oraz niebieski (woda z Dunaju). Pierwsza wspólna fotka i ruszamy z góry. Mokra nawierzchnia i stromy zjazd stwarzają okazję, by szybko sprawdzić nasze umiejętności kolarskie. Kilka machnięć korbą i pierwszy z uczestników eskapady leży na asfalcie. Na szczęście ktoś nad nami czuwa i nic poważnego się nie stało. Zjeżdżamy więc ostrożnie po wąskich uliczkach i dojeżdżamy do Katedry św. Stefana, która - odbudowa w 1662 roku - posiada największe organy katedralne świata z 17.774 piszczałkami i 233 rejestrami. Dostaliśmy 10 min na kupienie pamiątek i ruszamy dalej. Przed mami jeszcze 68 km. Mijamy małe miasteczka, których nazwy trudno jest wymówić, a tym bardziej zapamiętać.
Po 29 km dojeżdżamy do promu, który przeprawia nas do miejscowości Engelszell. Tu udaje nam się wejść do jedynego w Austrii klasztoru trapistów. W szklanych trumnach leżą fundatorzy kościoła. Widać po nich upływ czasu. Lepiej patrzeć w górę na piękną polichromię i figury w stylu rokoko. Te dzieła sztuki tworzone były przez Bartolomeo Altomonte, Josepha Deutschmanna i Johanna Georga Üblhöra. Pierwsze zakupy likieru (oczywiście do domu) i już mamy ruszać dalej, ale… jeden z uczestników złapał gumę. Sprawa wydaje się prosta – jesteśmy na takie sytuacje przygotowani. Każdy ma ze sobą co najmniej dętkę i pompkę, a jednak mamy problem. Okazuje się, że koło przykręcone jest nakrętkami, do których nie mamy odpowiedniego klucza. Po 15 min dzwonimy do kierowcy, ten jednak nie odbiera telefonu. Pytamy innych rowerzystów, ale nikt takiego klucza nie posiada. Wreszcie Pani Marta zagaduje sakwiarzy, którzy nadciągają w naszą stronę. Hura! Mają klucz, który jest nam potrzebny. Możemy zatem jechać dalej.
Wjeżdżamy na ruchliwą drogę, która wiedzie raz w górę, raz w dół. Ta trasa jest bardzo stresująca p. Basia gwizdkiem daje sygnały – zjedź na prawą stronę, więc przy najbliższym moście wracamy na nasz spokojny szlak. Spieszymy się, aby zdążyć na ostatni prom. Udało się! Jesteśmy w - Schlögen najbardziej fotografowanym zakolu Dunaju. Jeszcze 4 kilometry i już możemy się rozbijać w Inzell.
Wita nas przepiękny i zaciszny camping nad rzeką, gdzie w odległości kilku metrów przepływają ogromne statki. Widok robi wrażenie. O dziwo, obsługuje nas dziewczyna z Kielc, która przyjechała na naukę języka. Na obiadokolację sznycel, frytki i sałatki więcej niż na poprzednim campingu. Po posiłku nieco zmęczeni wskakujemy do namiotów. Na niebie pojawia się groźny błysk. W oddali słychać potężny huk. To objawy nadciągającej burzy. Oby rano się rozpogodziło.